Wielki Mike
Film śmieszniejszy od komedii, bardziej wzruszający niż melodramat, a w końcówce nawet trzymający w napięciu mocniej niż thriller. Opowieść ze świata fantazji; o bardzo bogatej, konserwatywnej amerykańskiej rodzinie, która przygarnia bezdomnego czarnego chłopca o gabarytach starożytnego kolosa. Nieprawdopodobieństwo historii podkreślają nawet autorzy, zmrużeniem oka w scenariuszu: „Uwierzyłabyś kiedykolwiek, że będziemy mieli murzyńskiego syna i przyjaciółkę demokratkę?” – pyta mąż żonę.
Ale ta bajka jest prawdziwa. Obraz powstał na podstawie książki Michaela Lewisa „The Blind Side: Evolution of the Game”, opisującej życie Michaela Ohera, gwiazdy futbolu amerykańskiego.
Czytaj dalej »
Głos za Moskalem
Piłkarze Wisły kontynuują pomyślną serię pod wodzą Kazimierza Moskala. Dzisiaj, w Krakowie, pokonali Widzew 1:0, a chociaż stworzyli w tym meczu parę niezłych akcji, to gol był efektem mikołajowego nastawienia defensywy łodzian.
Po rzucie rożnym Patryka Małeckiego wybijający piłkę Jarosław Bieniuk posłał ją w górę, kilku jego kolegów, z Maciejem Mielcarzem na czele, obserwowało ją beznamiętnie, a Cwetan Genkow przyjął podarunek, skoczył i głową z czterech metrów umieścił ją w siatce. Jak na ironię, najłatwiej mógł przeszkodzić Bułgarowi będący najbliżej Przemysław Oziębała, który akurat w poprzedniej konfrontacji z „Białą Gwiazdą” udowodnił, że potrafi walczyć w powietrzu, zdobywając w ten sposób prowadzenie, a dzisiaj w ogóle nie oderwał się od ziemi
Czytaj dalej »
Krótka wycieczka do świata baśni
Piłkarze Wisły, po ładnej grze, pokonali na wyjeździe Odense BK 2:1. Zachowują dzięki temu szanse na awans do fazy pucharowej Ligi Europy. Warunkiem jest jednak ich zwycięstwo 14 grudnia z Twente Enschede w Krakowie oraz remis lub porażka Fulham w Londynie z Duńczykami.
Kiedy po upływie niespełna pół godziny goście prowadzili 2:0 obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia nie tylko nieoczekiwanym rozwojem sytuacji. Wiślacy zdobyli bowiem gole po wyśmienitych akcjach. Pierwsza zaczęła się blisko linii środkowej, skąd Dragan Paljić znalazł dobrze dysponowanego Łukasza Gargułę, który po rajdzie środkiem wypuścił w pole karne Dudu Bitona. Były w tej akcji intuicyjne zagrania bez piłki – najpierw podanie Paljicia przepuścił Andraż Kirm, myląc przeciwników, a potem Biton otrzymując futbolówkę od Garguły zrobił przed przyjęciem ruch w prawo, a sam skręcił w lewo. Był wreszcie szybki i ostry strzał o włos przed interweniującym obrońcą.
Do opisu trafienia Patryka Małeckiego, należałoby z kolei dodać ankietę, która jego bramka pucharowa była ładniejsza: dzisiejsza czy z sierpniowej konfrontacji z Apoelem Nikozja. Tym razem przedarł się z lewego skrzydła do środka, składał się między dwoma Duńczykami. Piłka wpadła w długi róg nieco niżej niż wtedy, ale i uderzał z większej odległości.
Czytaj dalej »
Królowa ringu
Meg Ryan nazywana jest „królową komedii romantycznej”. Słusznie, bo doskonale sprawdza się takim repertuarze, i niesłusznie, bo nie stanowi on, wbrew temu co twierdzi wielu krytyków, jej wyłącznego pola do popisu. Dowodem na to wiele filmów innych gatunków, w tym „Królowa ringu”, obyczajowa opowieść oparta na fragmentach życiorysu Jackie Kallen – jednej z niewielu kobiet, które odniosły sukces w branży bokserskiej.
Jackie była menedżerem mistrzów świata w sześciu różnych kategoriach wagowych.
Tutaj dostrzega talent pięściarski w murzyńskim chłopcu balansującym na skraju kryminalnego półświatka. A dalej opowieść toczy się tak, jak takie historie zazwyczaj toczą się w filmach. Włącznie z problemami z przebiciem się przez mur męskiego szowinizmu i lojalnością zgubioną po zachłyśnięciu pierwszą sławą. Już na początku, na widok wysuniętego w wyrazie uporu podbródka Meg, trudno mieć wątpliwości co do zakończenia. Ale warto obejrzeć film aż do finału, nie tylko ze względu na urok odtwórczyni głównej roli, czy sos humoru, którym podlana jest całość.
Czytaj dalej »
Piłkarze nie drwale i swoją technikę mają
Podobnie jak przed rokiem, Cracovia pokonała GKS Bełchatów jedną bramką – 2:1 – zdobytą w ostatniej minucie. Wtedy jednak krakowianie gonili wynik od 0:2 i wszystkie gole strzelali w końcówce. Dzisiaj to oni mogli mieć bezpieczną przewagę już po pierwszej połowie.
Mateusz Żytko po rzucie rożnym Milosa Kosanovicia chyba został nieco zlekceważony, bo uderzał z 6 metrów prawie bez asysty (niedługo później identyczną sytuację miał Jan Hosek, ale Łukasz Sapela obronił). Później „Pasy”, po przeprowadzonych z polotem akcjach, stworzyły sporo świetnych okazji. Najlepsze dwie miał Aleksejs Visniakovs, który najpierw trafił z 12 metrów w obrońcę, a w 30. minucie wyszedł sam na sam, lecz robiąc zamach potknął się i upadając posłał piłkę w słupek.
Czytaj dalej »
Poligon na Wiśle, stres w Wieliczce
W dzisiejszych meczach grypy IV drugiej ligi siatkarek AGH Galeco Wisła pokonała w Krakowie Jedynkę Tarnów 3:0 (25:23, 25:20, 25:13), a MKS MOS Wieliczka uległ u siebie Tomasovii 1:3 (25:23, 23:25, 16:25, 23:25).
Spotkanie w hali przy Reymonta było poligonem doświadczalnym. Najpoważniejszy eksperyment trwa od początku sezonu. Magdalena Pytel, która w BKS Bielsko-Biała była obiecującą środkową, komplementowaną przez tamtejszych trenerów za doskonałe wyczucie bloku, w Wiśle została przyjmującą. Dzisiaj po raz pierwszy wystąpiła w całym spotkaniu. Okazało się, że aby osiągnąć pułap wartościowej skrzydłowej, musi przeskoczyć olbrzymie problemy z odbiorem serwisu przeciwnika, ale przy siatce udowodniła, iż czasem słabość można przekuć w siłę. Wcześniej zwykle ćwiczyła atak z krótkiej, więc rzadko dysponuje klasycznym, mocnym uderzeniem w drugim tempie, nadto chyba nieco hamuje ją kontuzja mięśni prawego ramienia, z jaką długo borykała się w Bielsku. Jednak właśnie zbijając półplasem, bądź kiwając, umieściła wiele piłek w polu tarnowianek (m.in. ostatnią w pierwszej partii). W trzeciej odsłonie tak się rozochociła, że przyłożyła kilka razy „całą parą”, w tym – z szóstej strefy.
Czytaj dalej »
Ogień prosto z pieca
Obecny szkoleniowiec Śląska, Orest Lenczyk, gdy prowadził Wisłę 11 lat temu, podczas jednej z typowych dla siebie, nietypowych odpraw zaczął rysować na tablicy piec. Według objaśnień, piec był stary, częściowo przepalony, częściowo pordzewiały. – Należy się zastanowić, czy coś takiego da się jeszcze naprawić, czy lepiej jednak wyrzucić go, bo bardziej opłaca się kupić nowy – analizował z poważną miną Lenczyk.
– Byłem wtedy jednym z najstarszych zawodników, od pewnego czasu dolegało mi kolano – opowiadał kiedyś z uśmiechem Kazimierz Moskal. – Uznałem, że to aluzja do mnie. Spytałem o to trenera, a on się obruszył, że nigdy by mnie tak nie obraził…
Dzisiaj stanęli przeciwko sobie. Lenczyk, który wygląda jakby czas się go nie imał, nawet kiedy nie nosi bluzy z kapturem i nie robi fikołków na murawie. I Moskal, który po tamtej odprawie grał jeszcze pięć lat, a odkąd zawiesił buty na kołku – swoją uczciwość, prostolinijność i skłonność do poświęceń przeniósł do zawodu trenera. Stał się wypróbowanym pomocnikiem szkoleniowców (zwłaszcza zagranicznych) pracujących w Wiśle oraz strażakiem, gaszącym pożary po ich zwolnieniu. Po raz trzeci (licząc pamiętny z epizod w „meczu stulecia”, wygranym z Sevillą) musi prowadzić zespół, którego wcześniej nie kompletował i nie przygotowywał. Tym razem jednak, inaczej niż w kiepskim okresie wiosną 2007, zaliczył zwycięstwo wręcz potrójne. Jego drużyna pokonała 1:0 liderującego Śląska na jego stadionie, co może sprawić, że Moskal zachowa stanowisko po zakończeniu sezonu. Dzięki temu Wisła ma też do wrocławian siedem punktów straty, zamiast powszechnie do dzisiaj sugerowanych trzynastu, dzięki czemu zachowuje szanse na obronę mistrzostwa. I wreszcie – powszechnie lubiany Kazek okazał się lepszy od nestora polskich trenerów w konfrontacji w pewnej mierze rozgrywającej się w sferze taktyki.
Czytaj dalej »